Porozmawiamy dziś o szacunku, złości, posłuszeństwie i
„tresurze”. Niezmiernie mi miło, że mogę gościć u siebie Ewelinę Gałdecką
z Pozytywnego Domu. Zależało mi bardzo na tej rozmowie, bo, czytając kolejny tekst Eweliny, miałam wrażenie, jakby właśnie zapisywała moje myśli, a tematy, nad którymi pracowałam i miałam w głowie, niemal równolegle pojawiały się na naszych blogach. Zatem dlaczego by nie połączyć mocy i nie porozmawiać jak matka z matką o tym, co budzi wątpliwości, skonfrontować swoje opinie, podzielić się doświadczeniem?
Z rozmów i spotkań z ludźmi, nawet tych wirtualnych, wynoszę bardzo dużo wiedzy, inspiracji i pozytywnej energii. Mam nadzieję, że uda mi się Wam przekazać ich solidną porcję. Nie przerażajcie się długością dzisiejszego tekstu! Naprawdę warto dobrnąć do końca drogi. Nie pożałujecie, zyskacie same pozytywy. Nie może być inaczej skoro Pozytywny Dom dziś opowiada J
z Pozytywnego Domu. Zależało mi bardzo na tej rozmowie, bo, czytając kolejny tekst Eweliny, miałam wrażenie, jakby właśnie zapisywała moje myśli, a tematy, nad którymi pracowałam i miałam w głowie, niemal równolegle pojawiały się na naszych blogach. Zatem dlaczego by nie połączyć mocy i nie porozmawiać jak matka z matką o tym, co budzi wątpliwości, skonfrontować swoje opinie, podzielić się doświadczeniem?
Z rozmów i spotkań z ludźmi, nawet tych wirtualnych, wynoszę bardzo dużo wiedzy, inspiracji i pozytywnej energii. Mam nadzieję, że uda mi się Wam przekazać ich solidną porcję. Nie przerażajcie się długością dzisiejszego tekstu! Naprawdę warto dobrnąć do końca drogi. Nie pożałujecie, zyskacie same pozytywy. Nie może być inaczej skoro Pozytywny Dom dziś opowiada J
MONIKA
Odkąd mam dziecko, non stop kotłują mi się w głowie myśli,
co zrobić, żeby go wychować dobrze. Czy od początku stawiać granice, zakazy i
mury, „tresować”? Czy wręcz przeciwnie, dać przestrzeń i wyznaczać tylko obręb
granic, żeby dziecko czuło się bezpiecznie? Pewnie większość mam się nad tym
zastanawia. Do mnie przemawia wersja druga, którą sprawdziłam. Kiedy pozwalam
dziecku na testowanie świata, oczywiście pod opieką, nie stawiam mu
absurdalnych zakazów dla zasady, albo żeby wymóc posłuszeństwo, rozwija się
szybko, z każdym dniem jest mądrzejszy, odkrywa świat z radością. Trzeba
uświadomić sobie to kluczowe słowo „szacunek”. Szacunek dla odrębnej istoty bez
względu na to, czy jest mała czy duża, czy ma 2 zęby czy cały komplet. O
szacunku czytałam u Ciebie, jaką masz metodę, na to żeby dzieci wychować w
poszanowaniu dla ich odrębności, ale żeby jednak nadawać kierunek ich życiu, bo
jednak część decyzji musisz podjąć jednak Ty, jako rodzic?
EWELINA
Ja jestem absolutnie za daniem dziecku maksymalnie dużo
autonomii
i raczej towarzyszeniem mu w rozwoju niż narzucaniem swojej wizji. Mówiąc wprost - choć wielu uzna to od razu za jakieś „bezstresowe wychowanie” - moim celem nie jest wychowanie dziecka posłusznego, tylko mądrego, potrafiącego zadbać o swoje potrzeby i wyrażać swoje emocje. Takiego, które kiedyś będzie silnym, szczęśliwym dorosłym.
i raczej towarzyszeniem mu w rozwoju niż narzucaniem swojej wizji. Mówiąc wprost - choć wielu uzna to od razu za jakieś „bezstresowe wychowanie” - moim celem nie jest wychowanie dziecka posłusznego, tylko mądrego, potrafiącego zadbać o swoje potrzeby i wyrażać swoje emocje. Takiego, które kiedyś będzie silnym, szczęśliwym dorosłym.
Mam takie poczucie, że w rodzicielstwie czasem uciekamy się
do wielkich, mocnych słów, które przegrywają w starciu z codziennością. Bo tak
– dziecko ma absolutnie prawo do szacunku, tak samo jak dorosły, ale co to tak
naprawdę znaczy? Jak o tym pamiętać, kiedy od rana awantura
o niewłaściwy kształt kanapki, brzydkie skarpetki czy ulubiony serek, który właśnie się skończył?
o niewłaściwy kształt kanapki, brzydkie skarpetki czy ulubiony serek, który właśnie się skończył?
Ja się staram trzymać prostej zasady „nie czyń drugiemu, co
Tobie niemiłe”, której zresztą uczę też swoje dzieci. Bo przecież o to chodzi –
o empatię,
o niekrzywdzenie drugiej osoby, o zrozumienie dla jej trudności
i oczekiwań. To jest bardzo praktyczne i łatwe do ogarnięcia nawet dla małego dziecka. Oczywiście nie oznacza to, że ono zawsze będzie się zachowywać w taki sposób, bo na danym etapie rozwoju nie ma do tego odpowiednich narzędzi, ale to jest taki punkt wyjścia, taka złota myśl, którą możemy sobie przypominać wzajemnie, kiedy puszczają nerwy i źle się dzieje.
o niekrzywdzenie drugiej osoby, o zrozumienie dla jej trudności
i oczekiwań. To jest bardzo praktyczne i łatwe do ogarnięcia nawet dla małego dziecka. Oczywiście nie oznacza to, że ono zawsze będzie się zachowywać w taki sposób, bo na danym etapie rozwoju nie ma do tego odpowiednich narzędzi, ale to jest taki punkt wyjścia, taka złota myśl, którą możemy sobie przypominać wzajemnie, kiedy puszczają nerwy i źle się dzieje.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że ta zasada jest głupia, bo
zachęca do wiecznego ustępowania, żeby tylko innym nie było przykro. Ale ja tak
nie uważam. Bo punktem wyjścia jestem zawsze ja. Jak JA chcę być traktowany? Z
fałszywą uprzejmością i wymuszoną grzecznością, czy raczej szczerze i uczciwie,
choćby to miało przez chwilę zaboleć? Dla mnie sprawa jest jasna i taką postawę
staram się zaszczepić swoim dzieciom. Nic mnie tak nie wkurza, jak dulszczyzna.
Jeszcze jedna uwaga o granicach. Dużo się mówi, że zadaniem
rodzica jest ich wyznaczanie, ale to trochę nie tak. Bo wyznaczanie granic to
coś sztucznego. Chodzi raczej o pokazywanie dziecku, że każdy ma swoje własne
granice i że granice różnych ludzi mogą się różnić, a my nie powinniśmy granic
innego człowieka naruszać. Na przykład: mi nie przeszkadza skakanie po łóżku,
ale tacie już tak, bo boi się upadku, więc
w jego towarzystwie bawimy się w inny sposób. Tacie nie przeszkadza granie w piłkę w salonie, ale dla babci to niedopuszczalne, więc u niej
w domu tego nie robimy. Podobnie jest z zasadami obowiązującymi
w społeczeństwie i z przepisami prawa – jeśli żyjesz w jakiejś wspólnocie, to ona wyznacza Ci pewne granice. Możesz to albo zaakceptować, albo ponieść konsekwencje sprzeciwu. Lub ewentualnie poszukać sobie innej wspólnoty.
w jego towarzystwie bawimy się w inny sposób. Tacie nie przeszkadza granie w piłkę w salonie, ale dla babci to niedopuszczalne, więc u niej
w domu tego nie robimy. Podobnie jest z zasadami obowiązującymi
w społeczeństwie i z przepisami prawa – jeśli żyjesz w jakiejś wspólnocie, to ona wyznacza Ci pewne granice. Możesz to albo zaakceptować, albo ponieść konsekwencje sprzeciwu. Lub ewentualnie poszukać sobie innej wspólnoty.
A propos granic - dużo się mówi o trzymaniu wspólnego
frontu przez rodziców za wszelką cenę, a ja uważam, że lepiej pokazać dziecku,
jak można się różnić i wypracowywać kompromisy, niż udawać, że zawsze myślimy
tak samo.
MONIKA
Z tej strony na to nie popatrzyłam, a to faktycznie
ma sens w późniejszym życiu dziecka. Też myślałam, że, żeby dziecko nie czuło
się skołowane, to warto mieć wspólny front, żeby było jasno i prosto. Ale to o
czym mówisz jest trudniejszą, ale myślę sobie, że lepszą metodą. Dziecko uczy
się, że każdy może mieć odmienne zdanie, że żeby dojść do porozumienia,
potrzeba wypracować kompromis, że różne zdania to stan naturalny, a dana
sytuacja tudzież problem niekoniecznie ma wymiar tylko czarno-biały, ale
rozwiązanie może tkwić w odcieniach tych barw.
A skoro już przy problemach, to z automatu nasuwa mi się
temat złości
i buntu. Jaki masz stosunek do tego typu emocji, które dominują w życiu małego człowieka na pewnym etapie? Ważne, żeby nie popełnić błędu,
a trudno zachować zloty środek, kiedy wkraczają silne emocje. Pisałaś o tym, że często rodzice działają absurdalnie, bo boją się, żeby dziecko nie weszło im na głowę. A ja myślę, że błąd popełniamy, sugerując się tym, co społeczeństwo ma nam do „poradzenia”, zamiast wejść w interakcję ze swoim dzieckiem i nie traktować go jak wroga czy przeciwnika.
i buntu. Jaki masz stosunek do tego typu emocji, które dominują w życiu małego człowieka na pewnym etapie? Ważne, żeby nie popełnić błędu,
a trudno zachować zloty środek, kiedy wkraczają silne emocje. Pisałaś o tym, że często rodzice działają absurdalnie, bo boją się, żeby dziecko nie weszło im na głowę. A ja myślę, że błąd popełniamy, sugerując się tym, co społeczeństwo ma nam do „poradzenia”, zamiast wejść w interakcję ze swoim dzieckiem i nie traktować go jak wroga czy przeciwnika.
EWELINA
To nie jest łatwy moment, kiedy nagle nasze do tej pory
ugodowe
i wiecznie zadowolone dziecko wkracza w fazę tak zwanego buntu. Ale tutaj pomaga zmiana perspektywy. Możesz się wściekać czy martwić, że dziecko nieposłuszne, że ciągłe awantury, że zawsze jest na „nie”, a możesz się cieszyć, że dziecko się rozwija, że zaczyna myśleć, że kształtują się jego gusta i oczekiwania. Jasne, to nie jest łatwe. To wymaga od rodziców anielskiej cierpliwości, zwłaszcza że dziecko w tym okresie często samo nie wie, czego chce, ale to procentuje na przyszłość. Może zamiast traktować dziecko jako przeciwnika i iść w wieczny konflikt i zwarcie, lepiej pomyśleć „no dobra, mamy nowego członka drużyny i musimy nauczyć się grać razem”. W relacji z dzieckiem – jak w każdej zdrowej relacji – nie chodzi przecież o to, żeby ktoś wygrał, tylko żeby wszyscy byli szczęśliwi.
i wiecznie zadowolone dziecko wkracza w fazę tak zwanego buntu. Ale tutaj pomaga zmiana perspektywy. Możesz się wściekać czy martwić, że dziecko nieposłuszne, że ciągłe awantury, że zawsze jest na „nie”, a możesz się cieszyć, że dziecko się rozwija, że zaczyna myśleć, że kształtują się jego gusta i oczekiwania. Jasne, to nie jest łatwe. To wymaga od rodziców anielskiej cierpliwości, zwłaszcza że dziecko w tym okresie często samo nie wie, czego chce, ale to procentuje na przyszłość. Może zamiast traktować dziecko jako przeciwnika i iść w wieczny konflikt i zwarcie, lepiej pomyśleć „no dobra, mamy nowego członka drużyny i musimy nauczyć się grać razem”. W relacji z dzieckiem – jak w każdej zdrowej relacji – nie chodzi przecież o to, żeby ktoś wygrał, tylko żeby wszyscy byli szczęśliwi.
Zresztą, to jest też świetny moment, żeby rozwijać
dziecięcą samodzielność. A niech sobie sam wybierze ubranie, niech sam zrobi
kanapkę, niech sam zdecyduje, czy chce się pożegnać z babcią czy nie. Jeśli
wybierze „źle” (czyli inaczej, niż my rozsądnie byśmy wybrali), to przecież on
odczuje konsekwencje – zmarznie w za cienkiej kurtce, odkryje, że keczup i dżem
nie do końca do siebie pasują, a babcia może być niezadowolona z braku
pożegnania. Oczywiście nie chodzi tu o to, żeby rzucać od razu dziecko na
głęboką wodę, tylko o stopniowe nabieranie doświadczenia i pokazanie mu, że
liczymy się z jego zdaniem i wierzymy
w jego możliwości. Nie pozwolę dwulatkowi spakować się samodzielnie na wyjazd w góry, bo potem okaże się, że zabrał tyko pluszaki a zapomniał
o kurtce i musimy siedzieć w pokoju przez cały tydzień, ale niech sobie spakuje chociaż te pluszaki, albo niech sam wybierze książeczki czy ulubione koszulki.
w jego możliwości. Nie pozwolę dwulatkowi spakować się samodzielnie na wyjazd w góry, bo potem okaże się, że zabrał tyko pluszaki a zapomniał
o kurtce i musimy siedzieć w pokoju przez cały tydzień, ale niech sobie spakuje chociaż te pluszaki, albo niech sam wybierze książeczki czy ulubione koszulki.
Myślenie w kategoriach „żeby tylko dziecko mi nie weszło na
głowę”, „żebym tylko sobie jakoś z dzieckiem poradził” to jest ślepa uliczka.
Bo przecież to nie jest żaden ring tylko budowanie rodziny. Wspólne budowanie i
także wspólne weryfikowanie swoich oczekiwań, bo te czasem mocno dostają w kość
w starciu z rzeczywistością.
MONIKA
Oj tak, znam z autopsji mamy, które oczekują, że dziecko
będzie działało wedle tabelek zamieszczonych w „mądrej” publikacji, będzie
idealnie przestrzegało z góry założonego rytmu, będzie takie, jak sobie
wymyśliliśmy. Aż przychodzi noc albo dzień, kiedy nie chce jeść o 12:48, nie ma
ochoty spać o 4 rano, ani bawić się klockami, które wybraliśmy jako najbardziej
wspomagające jego rozwój. I wtedy zaczyna się, że dziecko nieposłuszne, trzeba
nad nim zapanować i na dobre tory wprowadzić, a jak płacze, to na pewno
opanowało najwyższy poziom manipulacji. Jak myślisz czemu rodzice, czy
rodzina postrzegają malucha jako małego terrorystę, z którym trzeba nieustannie
walczyć i pokazywać mu, gdzie jego miejsce i że ma niewiele do gadania, a w
obawie przed utratą pozycji dyktatora na złość, dla zasady wydają absurdalne
zakazy, żeby poczuć władzę, czy pastwią się emocjonalnie nad dziećmi? Wydawało
mi się zawsze, że rodzice najbardziej kochają i chcą rozumieć swoje dzieci,
tyle się mówi o więzi emocjonalnej, tyle wiedzy dookoła, a tu co krok spotyka
się pacyfikowanie malucha przez wszechwładnego rodzica.
EWELINA
To jest chyba taki pokoleniowy balast, od którego trudno
się uwolnić. Przez całe wieki wychowywano dzieci w określony sposób – były
trochę dodatkiem do dorosłego świata, miały za bardzo nie przeszkadzać,
siedzieć w dziecięcym pokoju i nie odzywać się niepytane. No i oczywiście robić
to, co każą dorośli, bez marudzenia i bez zadawania pytań. Trudno jest się
wyzwolić z takiego sposobu myślenia, jeśli wynosisz go z domu
i nim przesiąkasz od samego początku. Jako sterroryzowane dziecko myślisz sobie – kiedyś to JA będę dorosły i to JA będę rządził. I tak się toczy to błędne koło.
i nim przesiąkasz od samego początku. Jako sterroryzowane dziecko myślisz sobie – kiedyś to JA będę dorosły i to JA będę rządził. I tak się toczy to błędne koło.
Inna sprawa, że ludziom ciągle brakuje wiedzy o rozwoju
psychicznym dziecka. Naturalne etapy i zachowania odbieramy jako celowe,
złośliwe czy wyrachowane i chcemy je utemperować, żeby dziecko nie nabrało
złych nawyków. Tylko że to nie jest coś, co można tak po prostu utemperować.
Oczekiwanie, że dwulatek będzie potrafił potulnie akceptować polecenia
rodziców, jest równie absurdalne, jak domaganie się od półrocznego dziecka,
żeby zaczęło chodzić. Tak się nie da. Rozwoju nie przyśpieszysz. Jasne, możesz
w dziecku stłumić pewne niepożądane zachowania, ale jakim kosztem? Weźmy
przykład – na pewnych etapach życia dzieci mają swoje lęki, mogą się bać
ciemności, lekarza czy choćby huśtawki. Możesz dziecku dać czas i te lęki z nim
przepracować, a możesz je siłą zamknąć w ciemnym pokoju, grożąc mu, że jak
zacznie Cię wołać, to dostanie w tyłek. No i może to zadziała. Tylko to wcale
nie znaczy, że tamten lęk był kaprysem, ani że dziecko sobie z nim poradziło.
To znaczy tylko tyle, że Twojej groźby boi się bardziej niż ciemności. Gdyby
okazało się, że moje dziecko się mnie boi, to byłaby moja największa
rodzicielska porażka.
MONIKA
No właśnie, błędne koło, absurdy przekazywane z pokolenia
na pokolenie
i metoda zastraszania. Jeśli dziecko jest grzeczne i posłuszne tylko
i wyłącznie ze strachu przed rodzicem, to, tak jak mówisz, jest to chyba największa rodzicielska porażka i nie jest to metoda wychowawcza, tylko czysta patologia i forma znęcania.
i metoda zastraszania. Jeśli dziecko jest grzeczne i posłuszne tylko
i wyłącznie ze strachu przed rodzicem, to, tak jak mówisz, jest to chyba największa rodzicielska porażka i nie jest to metoda wychowawcza, tylko czysta patologia i forma znęcania.
A jak sobie radzić z dziecięcym „NIE”? Jak uszanować
dziecięcy sprzeciw, który powinien być traktowany przecież przez dorosłych jako
coś naturalnego?
EWELINA
A co to znaczy „radzić sobie”? Jeśli „pokonać dziecko i
sprawić, żeby było posłuszne”, to nie odpowiem, bo nie wiem. Nie mam takiego
celu. Myślę, że z dziecięcym „nie” radzić sobie trzeba tak samo jak z „nie”
dorosłym. Negocjacjami, racjonalnym tłumaczeniem, własnym przykładem, czasem
także humorem i zabawą, które rozładowują napięcie i przykre obowiązki
zmieniają we wspólną rozrywkę. A czasami trzeba to „nie” po prostu
zaakceptować. Nie ze wszystkimi dorosłymi musimy się zgadzać, więc pozwólmy i
dziecku myśleć czy czuć inaczej niż my.
Tutaj chyba muszę doprecyzować, żeby nie wyszło, że jakoś
idealnie mi to wszystko wychodzi. Jest w życiu rodzica czasem tak, że pewne
rzeczy musimy zrobić wbrew dziecku. Autentycznie musimy, a nie mamy taki
kaprys. Na przykład trzeba dziecku pobrać krew do badań, trzeba odmówić, kiedy
czterolatek deklaruje przejście na dietę czekoladową albo kiedy decyduje, że od
dziś jeździ bez zapiętych pasów w foteliku samochodowym. Albo jak nie chce
wziąć leków. Po prostu – my jesteśmy dorośli, jesteśmy za dzieci
odpowiedzialni, a to oznacza, że czasem musimy użyć „siły ochronnej”. Ja się
staram po prostu, żeby to wszystko było dla dziecka jak najmniej przykre. Na
ile mogę, na tyle używam perswazji, prośby, negocjacji. Ale jak to nie działa,
a sprawa jest poważna, to po prostu robię, co muszę. I biorę na klatę
niezadowolenie dziecka z tego powodu. Nie pozwalam na pewne zachowania, ale
emocje akceptuję zawsze. Mówię – masz prawo być wściekły, rozumiem, że to cię
złości, wiem, że jesteś smutny, że się boisz, że ten syrop jest obrzydliwy. I
staram się wspierać tak, jak potrafię, nawet jeśli pewne dziecięce zachowania
czy reakcje są dla mnie totalnie absurdalne. Bo dla dziecka mają sens, nawet
jeśli ja go nie widzę.
MONIKA
Piszesz w jednym ze swoich tekstów, że nieposłuszne dziecko
jest lepsze od uległego i ja na swoim przykładzie się w 100% zgadzam. Od
początku byłam grzecznym i posłusznym dzieckiem – w domu, w szkole, w życiu.
Tylko problem pojawił się przy pierwszych samodzielnych decyzjach, których nie
potrafiłam podjąć. Przy ogromnej walce z tym, co zrobić, co będzie lepsze.
Ogromny problem z asertywnością, który, mając 32 lata, miewam od czasu do czasu
do tej pory, bo nikt nie nauczył mnie, że mogę nie spełnić czyjejś prośby, że
jednak wypada powiedzieć „nie” , kiedy nie mam ochoty. Nie chcę, żeby moje
dziecko takie było. Chcę, żeby był świadomy i wolny. Jak sobie
z tym radzisz?
z tym radzisz?
EWELINA
Na grupie rodzicielstwa bliskości jedna z dziewczyn
powiedziała kiedyś, bardzo słusznie, że z posłusznym dzieckiem jest łatwiej
rodzicom, nauczycielom czy opiekunom, ale łatwiej jest też koledze łobuzowi,
pedofilowi a potem choćby przemocowemu partnerowi albo szefowi-wyzyskiwaczowi.
Prosta obserwacja, bardzo logiczna, ale pamiętam, jak to mną wstrząsnęło. Bo
tak właśnie jest! Nawet jeśli teraz kosztuje mnie to więcej wysiłku, nawet
jeśli teraz mam „trudniej”, to potem moje dziecko będzie miało łatwiej, będzie
bezpieczniejsze, będzie silniejsze. Dla mnie jest oczywiste, że warto.
Staram się na co dzień nie myśleć w ogóle w kategoriach
„posłuszny/nieposłuszny”. Kiedyś znajoma mi powiedziała, że ona by oszalała,
jakby na każde jej polecenie dziecko reagowało pytaniem „dlaczego?”. A ja się cieszę,
nawet jeśli czasem to męczy. Cieszę się, że nie wykonuje poleceń bezmyślnie. Że
szuka sensu. Że zwykle – chociaż nie zawsze – logiczne argumenty jednak do
niego trafiają. Zresztą – powiem szczerze, że to też dla mnie taki dodatkowy
filtr – jeśli nie umiem racjonalnie uzasadnić swojego polecenia, to jest ono
raczej moją zachcianką niż koniecznością. A czy dziecko naprawdę musi się
stosować do moich zachcianek?
Z tą asertywnością to w ogóle jest szersze zagadnienie. Mam
wrażenie, że mnóstwo ludzi ma z tym problem, a to jest właśnie efekt
wychowania. Bo skoro jako dziecko masz być cicho i się dostosować, to gdzie
masz się nauczyć bronienia swojego zdania, wyrażania emocji, wyznaczania
granic? Ja też mam z tym problem i ciągle nad tą asertywnością pracuję –
chociaż moi rodzice bardzo nas kochali i na wiele nam pozwalali, to gdzieś
tkwią we mnie te schematy, że dziewczynce pewne rzeczy nie uchodzą, że lepiej
odpuścić, że po co robić problem. Wkurza mnie to w sobie samej i bardzo
z tym walczę. Także dlatego, że wiem, że moje dzieci uczą się ode mnie
i chciałabym, żeby potrafiły o siebie walczyć.
z tym walczę. Także dlatego, że wiem, że moje dzieci uczą się ode mnie
i chciałabym, żeby potrafiły o siebie walczyć.
Tak sobie myślę, że macierzyństwo bardzo mnie zmieniło jako
człowieka – przepracowałam sobie pewne tematy, spojrzałam na wiele kwestii z
nowej perspektywy, trochę odkryłam nowe światy. Cieszę się bardzo, że w naszych
czasach ten dostęp do wiedzy jest znacznie łatwiejszy niż kiedyś. Że w
internecie jest tak wiele wartościowych miejsc i ludzi, którzy chcą się dzielić
swoją wiedzą. Jasne, trzeba odsiać plewy od ziaren, ale można trafić na
prawdziwe perełki. I uczyć się od mądrzejszych.
MONIKA
Pytanie trochę z innej tematyki, ale mające związek z
asertywnością ;) Często słyszy się od znajomych, rodziny, czy nawet obcych,
których to nie powinno w ogóle obchodzić swoją drogą, teksty typu – „A czemu
ono jeszcze nie chodzi?”, „A czy ono już coś mówi?”, „A czemu chodzi dalej ze
smokiem?”, „A czemu nosisz jeszcze na rękach?”, „A czemu jeszcze z pieluchą
chodzi?”,
„A czemu, czemu, czemu…..?” Mnie się wtedy na usta ciśnie jedno sformułowanie: „Weź się odwal od mojego dziecka!”, ale wychowanie mi na to nie pozwala, więc czasem się duszę. Co w takiej sytuacji można najlepszego zrobić, żeby nikogo nie urazić, ale zaznaczyć dobitnie, że to Twoje dziecko, a każde dziecko rozwija się w swoim tempie i nie ma jednego szablonu? Myślę, że taka porada przyda się młodym mamom, bo dla mnie to była i w zasadzie jest jedna z najbardziej irytujących rzeczy (poza „dobrymi radami” dawanymi bez proszenia o nie J).
„A czemu, czemu, czemu…..?” Mnie się wtedy na usta ciśnie jedno sformułowanie: „Weź się odwal od mojego dziecka!”, ale wychowanie mi na to nie pozwala, więc czasem się duszę. Co w takiej sytuacji można najlepszego zrobić, żeby nikogo nie urazić, ale zaznaczyć dobitnie, że to Twoje dziecko, a każde dziecko rozwija się w swoim tempie i nie ma jednego szablonu? Myślę, że taka porada przyda się młodym mamom, bo dla mnie to była i w zasadzie jest jedna z najbardziej irytujących rzeczy (poza „dobrymi radami” dawanymi bez proszenia o nie J).
EWELINA
Temat rzeka... Każdy jest ekspertem od wychowania nie
swoich dzieci.
A jeśli w dodatku wybierasz styl wychowania inny niż wszyscy, to pewne jak w banku, że się nasłuchasz dobrych rad, choćbyś o nie wcale nie prosił. Ja się staram wychowywać moje dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości, więc na porządku dziennym są zarzuty o wchodzeniu na głowę, braku dyscypliny i bezstresowym wychowaniu.
A jeśli w dodatku wybierasz styl wychowania inny niż wszyscy, to pewne jak w banku, że się nasłuchasz dobrych rad, choćbyś o nie wcale nie prosił. Ja się staram wychowywać moje dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości, więc na porządku dziennym są zarzuty o wchodzeniu na głowę, braku dyscypliny i bezstresowym wychowaniu.
Na początku starałam się jeszcze z tym jakoś „walczyć” -
przekonywałam, tłumaczyłam, podsyłałam mądre artykuły czy książki. Aż pewnego
dnia, kiedy po raz enty wrócił temat, że mleko mamy po roku życia to już woda,
coś we mnie pękło. I powiedziałam wprost - „to nie Twoja sprawa!”. Potem
napisałam na bloga tekst o takim tytule i do tej pory to jest jeden z moich
najpopularniejszych wpisów, choć chyba najdłuższy ze wszystkich. Piszą do mnie
dziewczyny, które mówią „dziękuję za ten tekst, podpisuję się pod każdym
słowem, mam dość tego terroryzowania mnie przez wszystkich wokół”, a ja mam
ochotę przybić im wirtualną piątkę.
Trzeba było naprawdę czasu, żeby do mnie dotarło, że
zwyczajnie szkoda moich nerwów. Że te osoby wcale nie chcą wiedzieć, co mną
kieruje i jakie są moje argumenty, tylko chcą mi udowodnić, że ich racja jest
jedyną słuszną. I dałam sobie spokój. Robię swoje, tematy wychowawcze dyskutuję
z mężem, skupiam się na swojej rodzinie i swoich dzieciach. Staram się im dać
maksymalnie dużo miłości, maksymalnie dużo ciepła
i zrozumienia. A cała reszta... No cóż... To naprawdę nie ich sprawa.
i zrozumienia. A cała reszta... No cóż... To naprawdę nie ich sprawa.
Bardzo dziękuję za tę rozmowę, za podzielenie się doświadczeniem,
myślami, za inspiracje i pomysły, za nową perspektywę J Ja
czuję się silniejsza, bogatsza i naładowana pozytywną energią do dalszego
działania. Jeśli jesteś Czytelniku/Czytelniczko w tym miejscu, to nie mam
wątpliwości, że wziąłeś stąd coś dobrego też dla siebie. Bierz, nie krępuj się,
czerp jak najwięcej. Mądrej kobiety fajnie posłuchać, prawda? Jestem też
przekonana, że to nie ostatnia nasza rozmowa i Eweliny będzie tu znacznie
więcej J Work in progress… J
Genialny tytuł artykułu! Zgadzam się, że dziecku jak każdemu człowiekowi należy się szacunek. Zgodnie z tym wychowuję moje dzieci.
OdpowiedzUsuńI tak trzymaj! :D
UsuńMogę sobie tylko wyobrażać jak trudnym zadaniem jest wychowywanie dzieci. NA dzień dzisiejszy wiem jedno- bardzo cenię sobie moich rodziców za to, na jakiego człowieka mnie wychowali.
OdpowiedzUsuńTo jeszcze wszystko przede mną, dlatego cieszę się, że tutaj trafiłam :)
OdpowiedzUsuńCieszę się i zapraszam po więcej :)
UsuńWszystko musi mieć swój zloty środek. Szacunek powinien być obopólny ale nie może tez być tak ze dziecko nie ma zasad, granic bo gdy pójdzie do przedszkola rozbije się o mur reguł i zasad ustalonych godzin posiłków itp
OdpowiedzUsuńUważam, że najważniejszy jest złoty środek. Nie należy przesadzić ani z zakazami ani ze swobodą.
OdpowiedzUsuńZłoty środek zawsze jest najleszą drogą, ale jest też nieziemsko trudny do osiągnięcia :)
UsuńMoniko, nominowałam Cię do wyróżnienia Mystery Blogger Award. Zasłużone! Szczegóły na moim blogu! Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńPani Tereso, ślicznie Pani dziękuję! Jestem zaszczycona i cieszę się, że podobaja się Pani tworzone przeze mnie treści :) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńNiekiedy jest bardzo trudno. Moi synowie są bardzo od siebie różni i dla jednego zbyt dużo luzu jest złe, ponieważ on za bardzo chce być dorosły i nie cierpi granic. Ma dopiero 8 lat. Jak tylko słyszy, że coś musi jak np. chodzenie do szkoły,bo ma obowiązek to najchętniej by zrobił na odwrót. Buntuje się, ponieważ nie chce mieć wyznaczonych granic i musieć czegoś, bo wszyscy tak robią.
OdpowiedzUsuńDlatego nie ma jednej recepty na wychowanie bo każde dziecko jest indywidualnym przypadkiem do rozpatrywania :) Kazde ma inny temperament, charakter, predyspozycje i trzeba każdego dziecka uczyć się bardzo skrupulatnie, żeby popełnić jak najmniej błędów i proces wychowania odniósł sukces :)
Usuń