Mówiąc,
czy raczej pisząc, o rolach jakie partnerzy pełnią w życiu, ale i w sztuce bo w
końcu sztuka naśladuje życie, choć też i życie czerpie sporo ze sztuki, nie
sposób nie zacząć klasycznie – od największej miłości jaka przydarzyła się na
tym świecie, a od której wszystko wzięło swój początek
i romantyzm rozlał się wokół, czyniąc chyba więcej szkody niż pożytku. Tradycyjne ujęcia pokazują nam parę młodych kochanków, szaleńczo w sobie zakochanych, będących ponad podziałami, rodzinnymi konfliktami, oddający za siebie życie, bo jedno nie może żyć bez drugiego…i taki przekaz poszybował w świat – piękna Julia i romantyczny Romeo, ah, jak oni się kochali…Stop. Otóż nie do końca tak było, racjonalizując – znali się chwilę, to nawet zakochanie nie było, a zauroczenie, młodzieńcze szaleństwo, gorąca krew. Poszłabym nawet dalej za adaptacją „Romea i Julii” Szekspira według Marcina Hycnara, który to bardzo zgrabnie i smacznie zaprezentował trochę odczarowując mity.
i romantyzm rozlał się wokół, czyniąc chyba więcej szkody niż pożytku. Tradycyjne ujęcia pokazują nam parę młodych kochanków, szaleńczo w sobie zakochanych, będących ponad podziałami, rodzinnymi konfliktami, oddający za siebie życie, bo jedno nie może żyć bez drugiego…i taki przekaz poszybował w świat – piękna Julia i romantyczny Romeo, ah, jak oni się kochali…Stop. Otóż nie do końca tak było, racjonalizując – znali się chwilę, to nawet zakochanie nie było, a zauroczenie, młodzieńcze szaleństwo, gorąca krew. Poszłabym nawet dalej za adaptacją „Romea i Julii” Szekspira według Marcina Hycnara, który to bardzo zgrabnie i smacznie zaprezentował trochę odczarowując mity.
Julia
od początku zaskarbia sobie sympatię widzów, Romeo zaś jest postacią niezwykle
irytującą
i rozmazaną. Jeśli już mówimy o korelacji epok, to z pewnością
świetnie dogadałby się z Werterem. Melancholia i rozpacz, regularny maruda i
mazgaj – no gorzej być nie może. A jednak życie zaskoczyło Romea, poznał
zakazaną mu Julię z przeklętego rodu i odtąd zaczyna się istny popis
płaczącego, zniewieściałego chłopca. Czy tak wyobrażamy sobie
najpopularniejszego romantycznego kochanka?
Ciekawie
została ujęta przez Hycnara osoba kochanka, gdyż niewątpliwie wzbudza emocje
(jakie by one nie były), ewoluuje i staje się przez to wielowymiarowa. Julia
również nie jest tylko słodką kochanką, roniącą łzy za swym lubym – czasem
wydaje się, że ma więcej cech męskich niż sam Romeo.
I
ten obraz, mimo, że zgładził romantyzm obu postaci, to dodał życia. Młodzieńcze
zauroczenie może i ma tu punkt odniesienia, ale nie możemy operować słowem
„miłość”, bo miłość to uczucie ogromnie wielowymiarowe i na pewno nie jest
wyznaniem przy świetle księżyca i westchnieniami z balkonu.
Miłość
jest czasem niezwykle trudna. A kiedy staje się niebezpieczną grą, tylko krok
dzieli ją od nienawiści i tragedii. Dwie postaci i dwa krzesła, scenę otaczają
natomiast sznury koralików, tworzące pewnego rodzaju zasłonę, nakreślającą ramy
przestrzeni scenicznej. Para – Dominika Bednarczyk
i Grzegorz Mielczarek –
określani jako Ona i On, sporadycznie jako Żona i Mąż, czy Kochanka
i Kochanek, zasiadają obok siebie na krzesłach, twarzą zwróconą do publiczności i rozpoczynają dość niecodzienny dialog. „Czy Twój kochanek dziś przychodzi?" – pyta On. „Aha" – odpowiada spokojnie Ona. „O której?" – dopytuje łagodnym tonem On. „O trzeciej" – odpowiada Ona. „Wyjdziecie... czy zostaniecie w domu?" – rzuca mimochodem On. „Hm... chyba zostaniemy" – z lekkim uśmiechem, bez skrępowania wyjaśnia Ona. O ile przytoczona rozmowa nakreśla nam dość jasną sytuację, o tyle wszystko co potem rozgrywa się na scenie staje się niewiadomą i wielką zagadką pozostaje rodzaj relacji jaka między dwojgiem ludzi zachodzi. Przytoczyłam tu słowa ze sztuki „Kochanek” Józefa Opalskiego, sztuki, w której okazuje się, ze mąż jest kochankiem żony, a żona kochanką męża…Bawią się w niebezpieczną grę, żeby podkręcić temperaturę związku, zagłuszyć pustkę emocjonalną, ale gra wymyka im się niebezpiecznie spod kontroli. Ona nagle staje się jego dziwką, on katem
i gwałcicielem, podniecenie mimo rozbuchanej erotyki gaśnie, a pojawia się walka, ból, uczucie nienawiści i pogardy. Doskonale widać, jak cienka granica stoi między miłością, a nienawiścią, jak łatwo przekraczając pewne granice, możemy znaleźć się nagle w piekle.
i Kochanek, zasiadają obok siebie na krzesłach, twarzą zwróconą do publiczności i rozpoczynają dość niecodzienny dialog. „Czy Twój kochanek dziś przychodzi?" – pyta On. „Aha" – odpowiada spokojnie Ona. „O której?" – dopytuje łagodnym tonem On. „O trzeciej" – odpowiada Ona. „Wyjdziecie... czy zostaniecie w domu?" – rzuca mimochodem On. „Hm... chyba zostaniemy" – z lekkim uśmiechem, bez skrępowania wyjaśnia Ona. O ile przytoczona rozmowa nakreśla nam dość jasną sytuację, o tyle wszystko co potem rozgrywa się na scenie staje się niewiadomą i wielką zagadką pozostaje rodzaj relacji jaka między dwojgiem ludzi zachodzi. Przytoczyłam tu słowa ze sztuki „Kochanek” Józefa Opalskiego, sztuki, w której okazuje się, ze mąż jest kochankiem żony, a żona kochanką męża…Bawią się w niebezpieczną grę, żeby podkręcić temperaturę związku, zagłuszyć pustkę emocjonalną, ale gra wymyka im się niebezpiecznie spod kontroli. Ona nagle staje się jego dziwką, on katem
i gwałcicielem, podniecenie mimo rozbuchanej erotyki gaśnie, a pojawia się walka, ból, uczucie nienawiści i pogardy. Doskonale widać, jak cienka granica stoi między miłością, a nienawiścią, jak łatwo przekraczając pewne granice, możemy znaleźć się nagle w piekle.
Skoro
już przy destrukcji jesteśmy to nie sposób nie wspomnieć o zazdrości, a ta jest
motywem głównym w „Maskaradzie” Nikołaja Kolady. Ta podła Pani sieje totalne
spustoszenie, prowadzi na krawędź i popycha w przepaść, prowadzi drogami, z
których trudno wrócić. Arbienin, oszalały zazdrośnik, prowadzi żonę Ninę i
siebie samego jedną z takich dróg. Zaślepiony żądzą zemsty ciągnie z
zaciętością ukochaną na krawędź, spycha w otchłań, tuż po tym tracąc zmysły –
skacze w nią sam. Czasem wydaje mi się, że między zazdrością, a szaleństwem
można postawić znak równości. Człowiek zaślepiony tym uczuciem nie dość, że
działa irracjonalnie, to nie trafia do niego absolutnie żaden argument z
zewnątrz. Sztuka jest o wiele bardziej skomplikowana, z intrygą w tle i w
cieniu masek, które skutecznie mogą zmylić przeciwnika, ale silne emocje, wręcz
podkręcone do maksimum, świetnie tu ze sobą współgrają, bo czyż może być coś
bardziej niebezpiecznego niż koktajl
z zazdrości, namiętności i rządzy zemsty?
Tonując
trochę - nie można zapomnieć o dużej przestrzeni na samotność w miłości. To
bardzo częsty przypadek, kiedy ktoś wyznaje, że jest w związku, ale czuje się
strasznie samotny. Samotni też są ludzie, których druga połowa zniknęła nim
wybrzmiał dźwięk jego imienia i czekają przez lata, że wróci w końcu z tego
kiosku z papierosami, po które rano wyszedł…”Ławeczka” w reżyserii Ingmara
Villqista opowiada właśnie o przypadkowym, po latach, spotkaniu kochanków. Na
początku niby się nie poznają, zaczynają wzajemnie uwodzić, gra półsłówek,
masek, kłamstw. Ta romantyczna gra powoli przeistacza się w dyskusje cięższego
kalibru, pojawia się żal, rozczarowanie, rozpacz, a na samym końcu desperacja,
kiedy kobieta wciska mężczyźnie klucze do swojego mieszkania.
Każdy
człowiek podświadomie ucieka od samotności, rutyny czy niespełnienia. Czasem,
żeby osiągnąć zaspokojenie fundamentalnej potrzeby bliskości, zamyka oczy na
rażące przeszkody. Za kilka chwil szczęścia jest w stanie „zapłacić"
kilkoma kolejnymi, znacznie dłuższymi chwilami tęsknoty czy niespełnienia.
Liczy się to, ze przez chwilę ktoś mu tę pustkę zapełnił, wlał zapas,
z którego
będzie korzystać, póki się w duszy nie wyczerpie. Bohaterka Wiera marzyła o
domku,
o wspólnym życiu, o tej bezpiecznej przystani w ramionach mężczyzny, Jura, Kola, Alosza czy Fiedia, jeden Bóg raczy wiedzieć jak brzmi jego prawdziwe imię z kolei na początku zachęcony jej wizją wspólnego życia, szybko jednak burzy sielski obrazek kolejnymi kłamstwami, swoją niegotowością, brakiem sprecyzowania chęci i zamiarów.
o wspólnym życiu, o tej bezpiecznej przystani w ramionach mężczyzny, Jura, Kola, Alosza czy Fiedia, jeden Bóg raczy wiedzieć jak brzmi jego prawdziwe imię z kolei na początku zachęcony jej wizją wspólnego życia, szybko jednak burzy sielski obrazek kolejnymi kłamstwami, swoją niegotowością, brakiem sprecyzowania chęci i zamiarów.
Ale
w desperacji, czy też w ciągłym poszukiwaniu może tkwić i mężczyzna. Mężczyzna,
który nie potrafi zdecydować się na jedną kobietę, który niby kocha żonę, ale
potrzebuje też czyjejś do pełni szczęścia. Bohaterem sztuki „Inne rozkosze”
wyreżyserowanej przez Artura „Barona” Więcka
jest Paweł Kohoutek (w tej roli genialny Tomasz Schimscheiner),
weterynarz, mąż, ojciec i...łamacz niewieścich serc. Pod jego dach pewnego dnia
zjawia się jego Aktualna Kobieta, wyrażając chęć pozostania z nim do końca
życia. Umieszcza ją na strychu, żeby nie kolidowały sobie z Żoną. Najprościej można
by postawić taką diagnozę, że jako mężowi, inne kobiety i inne rozkosze są mu
zabronione, więc jako duży dzieciak, który nie wyswobodził się jeszcze spod
opieki i kontroli matki, babki i całej wielopokoleniowej rodziny, postanawia
zdobywać to, co surowo zabronione, to co pozwala mu być sobą i go dookreślić
jako mężczyznę, wyzutego z zależności rodzinnych i czynników tłamszących jego
męskość. Pod ten szablon można podciągnąć wielu mężczyzn uwikłanych w
zależności, nie potrafiących podjąć decyzji, wybrać jednej kobiety,
uciekających się do kłamstw
i absurdalnych rozwiązań. Przeróżnych Kohoutków Ci
u nas dostatek J
Niby
kobiety maja pierwszeństwo, ale tę osobliwą bohaterkę, graną w Bagateli przez
Agnieszkę Walach, zostawiłam sobie na koniec. Postać o tyle ciekawa, że
wielowymiarowa i bardzo trudna
w ocenie, a myślę, że posiada niejedno odbicie w
rzeczywistości. Blanche – bohaterka dramatu Tennessee Williams pt. „Tramwaj
zwany pożądaniem” przybywa z wizytą do dawno niewidzianej siostry Stelli. W
trakcie wizyty dowiadujemy się o fragmentach z jej życia, o utracie rodzinnego
majątku, na jaw wychodzą kłamstwa i tajemnice, ale równolegle obserwujemy
pożycie małżeńskie Stelli i Stanleya, które bardziej zakrawa o patologię niż
idyllę. W dalszej części kobieta poznaje Mitcha i upatruje w nim swoją ostoję
na przyszłość, jednak mężczyzna uświadomiony przez Stanleya, w kwestii
niechlubnej przeszłości wybranki (romans z uczniem, rozwiązły tryb życia po
utracie posady nauczycielki) – porzuca ją. Ona ostatecznie popada w rozpacz i
obłęd, który dobitnie wybrzmiewa w ostatniej scenie. Czy Blanche jest zła, czy
pogubiona, czy może cholernie nieszczęśliwa? Ja nie potrafię ocenić jej źle,
ale nie potrafię też ocenić jej jednoznacznie. Każda kobieta chyba ma swoje
ciemne strony, niechlubne czyny, coś na sumieniu, dlatego ocenianie jej nie
jest fair. Każda z nas ma coś z Blanche w sobie, to postać tak złożona, że
wiele kobiet mogłaby swoją osobowością i historią obdzielić J
Mądry post, super piszesz i oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńBardzo dziekuję! :) I zapraszam :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z dużą przyjemnością. I tęsknotą za czasami, kiedy mogłam pozwolić sobie na częstsze chodzenie do teatru :)
OdpowiedzUsuńPięknie to napisane ❣️ Aż się zamyśliłam ☺️
OdpowiedzUsuńLicze na więcej postów😇
OdpowiedzUsuńKocham teatr za motywowanie do takich przemyśleń ;)
OdpowiedzUsuń