Na początku było wiadro z
piaskiem. Dokładnie pamiętam, że tu zaczęła się moja droga, która doprowadziła
mnie do punktu, w którym teraz jestem
w swojej dziennikarsko-teatralnej przygodzie. Miałam zacząć od opowiadania o tym jak wygląda praca recenzenta, jak funkcjonuje od tej strony teatralny świat, ale pomyślałam, że zacznę od genezy, jak to się w szkole robiło w przypadku omawiania wojen i powstań, wszak geneza stanowi katalizator działań zbrojnych, a ja niejako „zbroję się”, żeby wejść
w ogień opowieści. Bo to wcale nie tak, że teatr od zawsze, czy też odkąd pamiętam, mnie fascynował. Gdyby tak było pewnie skończyłabym teatrologię albo podchodziła po raz setny do egzaminu do szkoły aktorskiej. Do pociągu tej relacji wsiadłam właśnie po tym jak wiadro piachu już się rozsypało…na scenę Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Nie mam pamięci do dat, więc niestety nie przytoczę, ale jak przez mgłę widzę tu mój okres gimnazjalny. Nienajlepszy, przyznaję, ale bywają w życiu okresy lepsze
i gorsze, i nic nie poradzisz. Ów magiczny spektakl z przebogatą scenografią w postaci piachu to adaptacja Antygony Sofoklesa. Po jego zakończeniu nic już nie było takie samo, a ja wiedziałam, że to chce robić w życiu. Tyle, że „to” ciężko mi było na tamtą chwilę sprecyzować, a raczej znaleźć w tym swoje wygodne miejsce.
w swojej dziennikarsko-teatralnej przygodzie. Miałam zacząć od opowiadania o tym jak wygląda praca recenzenta, jak funkcjonuje od tej strony teatralny świat, ale pomyślałam, że zacznę od genezy, jak to się w szkole robiło w przypadku omawiania wojen i powstań, wszak geneza stanowi katalizator działań zbrojnych, a ja niejako „zbroję się”, żeby wejść
w ogień opowieści. Bo to wcale nie tak, że teatr od zawsze, czy też odkąd pamiętam, mnie fascynował. Gdyby tak było pewnie skończyłabym teatrologię albo podchodziła po raz setny do egzaminu do szkoły aktorskiej. Do pociągu tej relacji wsiadłam właśnie po tym jak wiadro piachu już się rozsypało…na scenę Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Nie mam pamięci do dat, więc niestety nie przytoczę, ale jak przez mgłę widzę tu mój okres gimnazjalny. Nienajlepszy, przyznaję, ale bywają w życiu okresy lepsze
i gorsze, i nic nie poradzisz. Ów magiczny spektakl z przebogatą scenografią w postaci piachu to adaptacja Antygony Sofoklesa. Po jego zakończeniu nic już nie było takie samo, a ja wiedziałam, że to chce robić w życiu. Tyle, że „to” ciężko mi było na tamtą chwilę sprecyzować, a raczej znaleźć w tym swoje wygodne miejsce.
Przyszedł czas liceum i klasa
lingwistyczna, w której ilość godzin języka polskiego czasem przewyższała ilość
godzin przeznaczonych na wszystkie języki obce razem wzięte, więc siłą rzeczy
analiza utworów, rozkładanie ich na najmniejsze cząstki, interpretowanie czy
czasem nawet nadinterpretowanie treści, sprawne poruszanie się po różnych
obszarach sztuki, stało się moją specjalnością. Dlatego zamiast powtarzać
lektury do matury, studiowałam dogłębnie Krótką historię teatru polskiego
Zbigniewa Raszewskiego i robiłam różnokolorowe notatki, które mam do tej pory,
lekko sfatygowane co prawda, ale fizycznie istnieją nadal. Wtedy już mocno
świeciło się światełko w tunelu i kusiło chyba specjalnie do mnie skierowaną
akcją pt. „chodź ze mną do teatru”. Dziennikarzem chciałam być odkąd pamiętam,
a raczej odkąd porzuciłam dziecięce marzenia o byciu nauczycielem, czyli gdzieś
w okolicach późnej podstawówki. Wystarczyło to tylko połączyć, żeby móc
rozsiąść się wygodnie w swoim wygodnym fotelu.
Ale hola, hola! To nie takie
proste, tu rzeczywistość kładzie na łopatki
i przydeptuje jednym słowem - „doświadczenie”. A skąd mam go niby mieć, skoro właśnie mnie oświeciło i poskładałam elementy układanki? W akcie desperacji szukam staży, praktyk, redakcji i…znajduję, choć wszystkim tak naprawdę rządził przypadek, albo raczej szczęśliwy zbieg okoliczności. Czasem jestem skłonna uwierzyć w wyświechtaną maksymę, ze jeśli czegoś bardzo chcesz, to cały wszechświat Ci sprzyja.
i przydeptuje jednym słowem - „doświadczenie”. A skąd mam go niby mieć, skoro właśnie mnie oświeciło i poskładałam elementy układanki? W akcie desperacji szukam staży, praktyk, redakcji i…znajduję, choć wszystkim tak naprawdę rządził przypadek, albo raczej szczęśliwy zbieg okoliczności. Czasem jestem skłonna uwierzyć w wyświechtaną maksymę, ze jeśli czegoś bardzo chcesz, to cały wszechświat Ci sprzyja.
W końcu trafiam, przypadkiem, z polecenia kogoś z
teatru, kto przeczytał moją recenzję do Dziennika Teatralnego, gdzie rozsiadłam
się wygodnie i na dobre. Rozsmakowałam w tym wszystkim, co mnie kręciło, co
zachwycało, co powodowało gęsią skórkę i…spełnienie. Mogłam pisać, czyli to co
kocham robić, o tym, co kocham. Ciągle jestem cholernie głodna kolejnych spektakli,
emocji, jak mam zbyt długą przerwę, tęsknię za deskami sceny, za momentem
zgaszenia świateł, za tym chwilowym odcięciem rzeczywistości. Wiadomo, ze nie
każdy spektakl zachwyca, zdarzają się straszliwe dramaty, w dosłownym tego
słowa znaczeniu, ale każdy czegoś uczy, jak choćby wypowiadania się krytycznego
o parszywym gniocie bez używania głównie wulgaryzmów. Podobno wulgaryzmy kłócą się
z pojęciem kultury, ale one są częścią języka, niezwykle często goszczą na
scenie, a dla mnie są wyrazem ekspresji (soczyście podkreślają wrażenia).
Ale wracając do wiadra z
piaskiem. Kielecka Antygona mnie oczarowała sposobem gry, ale przede
wszystkim organizacją sceny i minimalizmem scenografii. Mimo, że od tamtego
momentu minęło bardzo dużo czasu, teatr się przeobrażał, zmieniały się
konwencje to spektakl uważam za genialny.
W adaptacji utworu, szczególnie tego z klasyki, liczy się pomysł i ostrożność, gdyż trudno znaleźć balans między szkolnym odtworzeniem utworu,
a przekombinowaniem i nadinterpretacją. Kiedyś Wam opowiem
o Wyzwoleniu Wyspiańskiego pewnego reżysera, które było tak „pomysłowe”, że może pół grama Wyspiańskiego się dopatrzyłam, ale to na inną okazję historia.
W adaptacji utworu, szczególnie tego z klasyki, liczy się pomysł i ostrożność, gdyż trudno znaleźć balans między szkolnym odtworzeniem utworu,
a przekombinowaniem i nadinterpretacją. Kiedyś Wam opowiem
o Wyzwoleniu Wyspiańskiego pewnego reżysera, które było tak „pomysłowe”, że może pół grama Wyspiańskiego się dopatrzyłam, ale to na inną okazję historia.
Pomysłem wybornym za to było rozsypanie
piachu na scenie, który oczywiście miał znaczenie symboliczne, poza tym, że
służył za całą scenografię. Trochę to przerażające jak o tym piszę, że zwykłe wiaderko
piasku zaprowadziło mnie do miejsca, w którym teraz jestem, czyli jednak sztuka
inspiruje i wpływa znacząco na ludzkie wybory. Gwarantuję skuteczność testowaną
na własnej skórze.
A tak już w ogóle abstrahując od
sztuki, pasja w jakiejkolwiek formie
i dziedzinie, czy to sport, podróże, kulinaria, wyplatanie koszy, szycie, konstruowanie, projektowanie, czytanie, hodowanie fiołków alpejskich czy klejenie modeli samolotów to silna bestia i warto uczepić się jej mocno pazurami i pędzić na jej grzbiecie tam, gdzie tylko może ponieść. Warto.
i dziedzinie, czy to sport, podróże, kulinaria, wyplatanie koszy, szycie, konstruowanie, projektowanie, czytanie, hodowanie fiołków alpejskich czy klejenie modeli samolotów to silna bestia i warto uczepić się jej mocno pazurami i pędzić na jej grzbiecie tam, gdzie tylko może ponieść. Warto.
Komentarze
Prześlij komentarz