CIERPIENIA JUŻ NIE TAK MŁODEGO RECENZENTA Wiecie jak to jest jak wena nie przychodzi przez długie dni, jak każde wyduszone z siebie zdanie okupione jest intelektualnym „cierpieniem”? A potem szorujecie sobie podłogę, wokół konwaliowy zapach się unosi i nagle zaskakuje coś. Siadacie do laptopa, szybko, najszybciej jak się da, bo ten wstęp ucieknie zaraz i będzie po ptokach. To światełko w tunelu, że w końcu proces twórczy ruszył . No ale…na wstępie się kończy, bo potem przychodzi trud merytoryki dzieła, trudnego dzieła, jeszcze trudniejszego autora i ręce z klawiatury opadają i idą złapać za ten mop, może choć umycie podłogi mi dziś wyjdzie. Ale wena weną, a cierpienie cierpieniem, tekst musi zostać napisany. Wiadomo, że łatwiej z tym polotem i strumieniem wylewających się na papier myśli. Ale czasem trzeba usiąść, zacisnąć zęby, palce na klawiaturze, szturchnąć mocno mózg i konsekwentnie pisać, zdanie po zdaniu. Pisarze również stosują tę metodę, konsekwentnie d...