materiały prasowe Teatru STU |
Zadymiony bar, kilka krzeseł, w rogu zawieszona tarcza
do gry, grupa zaprzyjaźnionych mężczyzn w średnim wieku. Tak, niby zwyczajnie,
rysuje się scena komedii Marka Gierszała „Kogut w rosole", wystawiana na
deskach STU.
Jednak fabuła, tocząca się na wolnych obrotach (w pierwszej części momentami aż
nazbyt wolnych) nabierając znacznego tempa w okolicach finału, rozpali scenę i
głównie damską część publiczności do czerwoności. Budowanie napięcia i
oczekiwanie ponad stu minut na wielki finał zapowiadany od początku sztuki,
nasuwa nieśmiałe pytanie: czy siedzimy w tym miejscu żeby zażywać kultury
wyższej, czy czekamy na aktorski striptiz?
STRIPTIZ DUCHOWY
Marek Gierszał biorąc na
warsztat tekst Samuela Jokica pokazał nam dwa wymiary owego striptizu, zarówno
cielesnego jak i duchowego, i choć przeplata się tu słodkie z gorzkim, smutek z
zabawą, to raczej żadna nuta jakoś drastycznie nie zakłóca tonu komediowego.
W równej mierze wydaje mi się to zasługą zespołu aktorskiego, który wygenerował naprawdę wyjątkową energię. Trójka bohaterów – Larry, Gordon i Dave – obnażają swoje słabości, kompleksy i problemy związane z brakiem pieniędzy i pracy, która nie chce się jakoś pojawić gdzieś na horyzoncie. Spędzając czas w barze i zapijając smutki, usilnie szukają wyjścia z tej patowej sytuacji. Sprawa się komplikuje, kiedy długi Dave'a narastają, wierzyciele „boleśnie" upominają się o zwrot, a Gordon pogrąża się w kłamstwie względem swojej żony, że wcale nie jest bezrobotny i przykładnie codziennie rano wychodzi z domu...do baru.
DO ROSOŁU
W tym oto miejscu
zawiązuje się akcja wraz z szaleńczym pomysłem Dave'a, który proponuje
założenie grupy striptizerów. Pomysł o tyle szalony, że chłopcy, żeby zaskoczyć
i przyciągnąć publiczność muszą rozebrać się do tytułowego rosołu. I tu pojawia
się „mały" paradoks, bo żeby znów odzyskać męską dumę i godność, którą
utracili wegetując bez pracy i tonąc w długach - muszą ją stracić na scenie.
Początkowe sprzeciwy, bunty
i wątpliwości jednak szybko ustępują. Dochodzą do wniosku, że niby kasa w życiu może
i nie jest najważniejsza, ale pieniędzy jak nie było, tak nie ma.
i wątpliwości jednak szybko ustępują. Dochodzą do wniosku, że niby kasa w życiu może
i nie jest najważniejsza, ale pieniędzy jak nie było, tak nie ma.
Bardzo szybko pojawia
się jednak spory problem ze znalezieniem ekipy i nauką układu. Sceny
poszukiwania odpowiednich kandydatów są jednymi z najbardziej komicznych
w spektaklu.
w spektaklu.
W rezultacie dołącza do nich gej Collin oraz Czeczen Mustafa, którego problemy językowe dodatkowo potęgują komizm słowny sztuki. W przypadku tej dwójki bohaterów nawet pojawia się wątek miłosny, w całości oczywiście po stronie Collina. Nie sposób przytoczyć lawiny żartów i potyczek słownych, które wzbudzały salwy śmiechu na sali, jednakże w „atmosferze" czuć było coraz większe napięcie oczekiwania na wielki finał.
STRIPTIZ CIELESNY
Fakt faktem, pierwsza
część może i faktycznie była odrobinę statyczna i przeciągana, natomiast co do
drugiej, nie mam żadnych zastrzeżeń. Jednakże reżyserowi mogło chodzić o
naszkicowanie portretów psychologicznych bohaterów, uwypuklić motywy
„zabawy"
w striptiz i zaakcentować, że nie była to fanaberia grupy nudzących się mężczyzn, chcących nadać kolorytu kryzysowi wieku średniego, a desperacka próba ratowania swojego bytu. Tutaj w tle przewijają się problemy Dave'a, któremu za brak płacenia alimentów grozi zakaz widywania się z dzieckiem, Gordona panicznie bojącego się swojej żony, Larrego, którego żona zabawia się z kochankiem, gdyż „męskość" męża nie zaspokaja jej potrzeb. Zabieg wydaje się celowy, pod płaszczem tonu komediowego reżyser najpierw funduje nam striptiz duchowy bohaterów, który to stanowi genezę ich dalszych poczynań. Dlatego też nie patrzymy na nich jak na życiowych nieudaczników, erotomanów, czy szaleńców ale wzbudzają w nas sympatię
i dużą dozę ciepła ze wszelkimi swoimi ułomnościami.
w striptiz i zaakcentować, że nie była to fanaberia grupy nudzących się mężczyzn, chcących nadać kolorytu kryzysowi wieku średniego, a desperacka próba ratowania swojego bytu. Tutaj w tle przewijają się problemy Dave'a, któremu za brak płacenia alimentów grozi zakaz widywania się z dzieckiem, Gordona panicznie bojącego się swojej żony, Larrego, którego żona zabawia się z kochankiem, gdyż „męskość" męża nie zaspokaja jej potrzeb. Zabieg wydaje się celowy, pod płaszczem tonu komediowego reżyser najpierw funduje nam striptiz duchowy bohaterów, który to stanowi genezę ich dalszych poczynań. Dlatego też nie patrzymy na nich jak na życiowych nieudaczników, erotomanów, czy szaleńców ale wzbudzają w nas sympatię
i dużą dozę ciepła ze wszelkimi swoimi ułomnościami.
"DZIKIE BUHAJE"
Punktem kulminacyjnym
jest oczywiście długo wyczekiwany pierwszy, publiczny występ „Dzikich
buhajów". Zabawę podkręcała muzyka zapożyczona z dyskotekowych parkietów.
Panowie rozebrali się do rosołu, a reakcja publiczności na ich morderczo
wypracowany układ niezwykle żywiołowa – piski, wrzaski, gromkie brawa przez
cały występ
i w zasadzie granica między teatrem, a klubem nocnym niepostrzeżenie się zatarła. Jednakże cały pokaz odbył się w dobrym guście, mimo sceny z trzech stron otoczonej widownią w odległości metra, scenografia zaprojektowana została tak, że wszystko pozostało w granicach dobrego smaku mimo, że „Dzikie buhaje" zrzuciły wszystkie ciuszki w finale.
i w zasadzie granica między teatrem, a klubem nocnym niepostrzeżenie się zatarła. Jednakże cały pokaz odbył się w dobrym guście, mimo sceny z trzech stron otoczonej widownią w odległości metra, scenografia zaprojektowana została tak, że wszystko pozostało w granicach dobrego smaku mimo, że „Dzikie buhaje" zrzuciły wszystkie ciuszki w finale.
SEXU BOMBU!
Zatarła się też granica
między tym, co tu było aktorsko zagrane, a co naturalne
w zachowaniu aktorów. Za trud, humor i odwagę należą się im wielkie brawa. Za wciągnięcie publiczności do zabawy również, scena STU chyba dawno nie była tak naelektryzowana. I dla takich wrażeń 2 w 1, które zafundował teatr, warto zafundować sobie dwie godziny rozrywki.
w zachowaniu aktorów. Za trud, humor i odwagę należą się im wielkie brawa. Za wciągnięcie publiczności do zabawy również, scena STU chyba dawno nie była tak naelektryzowana. I dla takich wrażeń 2 w 1, które zafundował teatr, warto zafundować sobie dwie godziny rozrywki.
materiały prasowe Teatru STU |
___________
Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :)
Szczerze Ci powiem, że dawno w teatrze nie byłam i po tym co przeczytałam, mam ochotę się wybrać :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto :)
UsuńMówisz, że warto obejrzeć tę sztukę i chyba się na nią wybiorę z żoną. Ciekawe jak zareaguje?
OdpowiedzUsuńBędzie zadowolona ;)
UsuńWarto chodzić do teatru!
OdpowiedzUsuńWarto wybrać się także do filharmonii!
Pomysł ciekawy, ale tyle golasów na scenie i to męskich to raczej.. fuj.
OdpowiedzUsuńRaczej dobra zabawa, bo nie zobaczysz tam niczego, czego nie da się "odzobaczyć" ;) Granice dobrego smaku zachowane :)
UsuńNagość w teatrze absolutnie mnie nie razi, jeśli jest uzasadniona. Tu jednak nie wiem czy jest potrzebna...
OdpowiedzUsuńJestem tego samego zdania, nie lubię "sztuki dla sztuki" ale uwierz mi, że tu jest bardzo smacznie ujęta nagość, nie widać nic, co mogłoby siać zgorszenie, a scena striptizu uważam, że bardzo potrzebna i dopełniająca sztukę i wymiar komediowy. Pozdrawiam :)
UsuńNagość jest naturalna, tak sobie myślę, jeśli użyta właściwie, czemu nie? Super
OdpowiedzUsuńUżyta i właściwie i potrzebnie i bez porografii zbytecznej, podzielam Twoje zdanie :) I tak sobie też myślę, że bez odrobiny dystansu i poczucia humoru odbiór nieszablonowych sztuk może być bardzo spłycony i ograniczony do szablonów.
UsuńBardzo w moim stylu ten spektakl!
OdpowiedzUsuńWieki w teatrze nie byłam...
OdpowiedzUsuń