FOT. Materiały prasowe Teatru STU Zaskoczyła mnie mocno "Balladyna" Krzysztofa Pluskoty – personalnie jako Balladyna i holistycznie jako sztuka. Zdumiała mnie o tyle, że zachwycona byłam grą świateł, muzyką, nastrojem, warsztatem Grzegorza Mielczarka i Wojciecha Leonowicza, natomiast kompletnie rozczarowana tym, co kluczowe – postacią tytułową – słynną Balladyną – kobietą silną, namiętną i mściwą. Na deskach STU dostałam pogubioną ofiarę sił magicznych, rozedrganą, emocjonalną, przerażoną sobą, miotającą się. Tak bardzo mi to nie grało, że wracałam i analizowałam tę postać jakiś czas i nagle dostałam olśnienia. MARIONETKA W RĘKACH PRZEZNACZENIA Balladyna to jedyna wśród tej ferii postaci, bohaterka tragiczna od początku do końca, budująca indywidualizm na samotności wśród tłumu. Jest zagubiona, w zasadzie popchnięta do zabójstwa przez niewidzialną rękę, opętana siłami nadprzyrodzonymi, które sterowały jej losem. Gdy popełniła pierwszą zbrodnię nie miała już odwrotu...