Materiały z archiwum Sceny STU |
BOSKI DOSTOJEWSKI
„Biesy" Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego wystawiane na Scenie STU były dla mnie jedną z
najciekawszych pozycji
z krakowskiego świata teatralnego. Wiązałam z nią
wielkie nadzieje
i niepokoje (z naciskiem na nadzieje). Nadzieje, gdyż
Dostojewskiego jako twórcę od wielu lat ceniłam. Jego mętna i ciemna aura
intrygowała. Niepokoje zaś wiązały się z objętością dzieła i sposobem przeniesienia
na deski teatralne spójnej fabuły, dramatyzmu, czarnego humoru i tego
charakterystycznego poczucia permanentnego napięcia, zmierzania ku ciemnej
otchłani.
DZIEWCZYNKA Z MŁOTEM
A już najbardziej intrygował afisz teatralny, fascynował i przerażał, był niesamowicie magnetyczny. Przedstawiał dziewczynkę w bieli, z czarnymi włosami i przerażającymi oczami, utkwionymi gdzieś w dal. W ręku trzymała czerwony młot, co automatycznie nasuwa konotacje z krwawymi zbrodniami. W zasadzie trochę żałuję, że nie pozostałam przy nim i całej otoczce, którą wytworzyła moja wyobraźnia w związku z połączeniem obłąkanej dziewczynki z plakatu, klimatu Dostojewskiego, wszechobecnych biesów...
I wcale nie chodzi o to, że spektakl był zły, czy niewart
obejrzenia; wręcz przeciwnie, bo reżyser Krzysztof Jasiński stworzył naprawdę
dobrą sztukę – fabuła poprowadzona bardzo sprawnie, spójna i logiczna, a to
stanowi zawsze ogromne wyzwanie przy przenoszeniu na scenę tekstów tak
obszernych i wielowątkowych jak „Biesy". Nie można również zarzucić nic kostiumom
i scenografii – lustra na ścianach, świece tlące się wokół sceny, zapach
kadzidła unoszący się niemal przez cały seans teatralny. A do tego wszystkiego
muzyka na żywo za sprawą Ukraińskiego Chóru Woskresinnia pod dyrekcją
Aleksandra Tarasenko budująca klimat, komentująca zdarzenia, a w zasadzie
podtrzymująca i potęgująca nastrój niepokoju
i grozy.
PRZESYT TREŚCI, NIEDOSYT WRAŻEŃ
„Biesom" natomiast brakuje duszy, czy może raczej ducha – za mało biesów w „Biesach", za mało kotłującego się zła, ciarek na plecach, momentów autentycznego niepokoju, czy wszechogarniającego, nieuzasadnionego strachu fruwającego po widowni i przysiadającego na ramionach widzów. Niby można wyjść z teatru przesyconym treścią do granic możliwości, ale z dużym niedosytem wrażeń, przeżyć mimo czterogodzinnego spektaklu.
OBŁĘD, SZALEŃSTWO, ZŁO...
Namiętność, obłęd, szaleństwo, zbrodnia, zło – dominanty
twórczości Dostojewskiego wychylają się z postaci grających na scenie, ale nie
przejmują nad nimi władzy. Owszem w przypadku Michała Stawrogina czynią sobie z
niego narzędzie sprawcze w realnym świecie, ale z jego spowiedzi wynika, że nie
był on tylko bezwładnym pionkiem w rękach piekielnych mocy. Można powiedzieć,
że sprzyjały mu one w jego działaniach, dodając mu odwagi i stając na drodze
odwrotu. Duszę ma przesiąkniętą piekielnym ogniem, pozbawioną wyrzutów
sumienia. Widoczne jest to, gdy opowiada Tichonowi swoje życie – tonem
spokojnym
i opanowanym – jakby zbrodnie, które wyjawia były udziałem kogoś
innego.
Podobnie jeśli chodzi o postać jego towarzysza – Piotra Wierchowieńskiego. Opętany ideami politycznymi i rewolucyjnymi, miotając się po scenie i przyjmując różne twarze i postawy, wydaje się marionetką poruszaną przez niewidzialną rękę. Do zastępu marionetek można również zaliczyć Marię Lebiatkin, która oprócz tego, że opętana przez tajemne moce, chorobę to w równej mierze pozostaje we władaniu uroku Stawrogina, skądinąd jej męża.
Starwrogin jest zmaterializowaną destrukcją, pociągającą za sobą w otchłanie nieświadome postaci, wchodzące z nim w interakcje. W trakcie rozważań, umknęła mi postać owej dziewczynki z afisza i niestety, ale ginie ona też w całości dramatu. Jest ona początkiem diabelskiej drogi Stawrogina i najbardziej palącą go zbrodnią, krwawym wspomnieniem.
ZAGUBIONY DUCH
Z jednej strony zbyt oczywistym i dosłownym rozwiązaniem byłoby ukazać ją na scenie w postaci zjawy bądź za pomocą gry światła – rzucić gdzieś jej cień (albo jego odbicie) w jednym z luster (scenografia świetnie temu sprzyjała) i moja świadomość tak odbierała zamysł reżysera, ale z drugiej strony wyobraźnia jednak czekała w napięciu na jakiś znak obecności tej duszyczki. Oczywiście, że muzyka czarnej procesji z zapalonymi świecami nasuwała skojarzenia i sugerowała obecność niewidzialnych duchów, ofiar popełnionych zbrodni, ale mimo wszystko jakiegoś mocniejszego akcentu mi zabrakło. Chyba oczekiwałam większej metafizyki i odrealnienia rzeczywistości na scenie. Ale jak zaznaczyłam na początku – moje oczekiwania wcale nie umniejszają wartości artystycznej sztuce Jasińskiego.
LIZAWIETA
Żeby zamknąć pochód „widm Stawrogina" trzeba wspomnieć
na koniec
o niewieście ślepo wpatrzonej w niego i staczającej się za nim w
ciemność. Lizawieta Nikołajewna Tuszyn to postać, która tak naprawdę zaczyna
swoje życie w drugiej części sztuki, gdzie pojawia się w scenie miłosnej
z bohaterem, wśród rozpaczliwych próśb,
błagań, aby został z nią. Scena dość dramatyczna, nawet zbyt przedramatyzowana,
raziła teatralnością, przesadą póz i gestów. Jednak w ogólnym rozrachunku
trzeba przyznać, że gra aktorska i ogromny ładunek energetyczny i emocjonalny
wkładany przez aktorów w postaci obecne na scenie to w spektaklach Jasińskiego
jedna z najmocniejszych stron każdego przedsięwzięcia.
ZAPRASZAMY DO STUDIUM ZŁA
„Biesy" kuszą, intrygują i zachęcają do uczestnictwa w
swoistym studium zła. Warto w tym przypadku poddać się ich pokusie, tym
bardziej, że
z widowni czuwa i sprawuje nad biesami władzę sam „ojciec"
przedstawienia.
_________
Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :)
Komentarze
Prześlij komentarz